„Bo na tym świecie, miła, płaczu jest znacznie więcej, Niż zdoła pojąć twe małe ludzkie serce.” – recenzja książki „Skradzione dziecko” Sanjidy Kay

Nakładem wydawnictwa WAB ukazała się książka Sanjidy Kay „Skradzione dziecko”. Ciekawa okładka – z dzieckiem wędrującym po wrzosowisku – intryguje i zachęca do poznania zawartości. 

Zoe Butterwarth-Marley jest malarką, która wraz z mężem Olliem i dziećmi mieszka w Ilkkley, miasteczku położonym w sercu pięknych wrzosowisk. 7-letnia Evelyn (Evie) jest dzieckiem adoptowanym tuż po urodzeniu. To dziewczynka o „ciemnych włosach, skórze koloru bawarki i o oczach w zielono-brązowe plamki”. Prawdopodobnie w skutek zażywania przez biologiczną matkę narkotyków w czasie ciąży, Evie ma pewien rodzaj dyspraksji – wykonuje polecenia według ściśle określonej kolejności i niezbyt radzi sobie z przetwarzaniem informacji.

Wydawałoby się, że wszystko jest w porządku, Zoe przygotowuje wernisaż, opiekuje się Evie i Benem, Ollie pracuje. Nagle w domu pojawiają się kartki dla Evie, tajemnicze prezenty. Wszystkie podpisane przez rzekomego ojca dziewczynki. Evie chce go poznać. Zoe nie bardzo znajduje czas na rozmowę z córką. W czasie przygotowywania wystawy poznaje ekscentrycznego rzeźbiarza z Pakistanu – Harisa Agni. Kim jest naprawdę? Dlaczego interesuje się losem Evie? Romans Zoe i ciągła nieobecność w domu Olliego, wszystko to sprawia, że wszyscy oddalają się od siebie. I nagle Evie znika…

Kto ją porwał? Haris, który też zniknął? Wszyscy angażują się w poszukiwania. Nasz niepokój zaczyna budzić wychowawczyni Evie – Hanna White. Kim jest? Czy tylko oddaną dzieciom nauczycielką? Co wspólnego ze zniknięciem dziewczynki ma społeczność Skangri-La w Dolinie Huuza w dalekim Pakistanie?

Niestety, nie mogę tego zdradzić. Zresztą, sama autorka tak skonstruowała swoją powieść, że dosłownie wodzi nas za nos. Czytamy sobie spokojnie, wydaje nam się, że genialnie rozwiązaliśmy zagadkę i nagle zwrot o 180 stopni. Aż trudno uwierzyć, że daliśmy się tak „oszukać”.

To lektura ciekawa. Trochę może za spokojna. Chwilami mamy wrażenie, że nic się nie dzieje. Spokój, wszyscy chodzą po wrzosowisku i szukają dziecka. Ale co ciekawe, to matka szybciej rozwiązuje zagadkę niż policja!

Nie ma tu też zawiłych portretów psychologicznych, ale doskonale czujemy ból i rozpacz, której bohaterzy nie ujawniają na zewnątrz.

Zachęcam do lektury, po której pozostaje wiele refleksji: jak trudna może być adopcja dziecka, a przede wszystkim, czy wszystkim wokół nas możemy bezgranicznie ufać?

 

EK