„No i klawo, jadziem!” – recenzja książki „Klawo, jadziem!” Stanisława Grzesiuka

Po przeczytaniu ostatniej części grzesiukowej trylogii „Na marginesie życia” i mając za sobą jego biografię, było mi bardzo smutno, że już nic więcej na temat Grzesiuka nie znajdę, a tu taka niespodzianka! Wydawnictwo Prószyński i Spółka  zaskoczyło mnie niespodziewaną przesyłką z „Klawo, jadziem!”.

Zanim jednak przejdę do tego, o czym jest ta książka, przypomnijmy nietuzinkową postać Stanisława Grzesiuka. Grzesiuk był pisarzem, pieśniarzem, zwanym bardem Czerniakowa. Urodził się w Małkowie koło Chełma. Od drugiego roku życia mieszkał w Warszawie, gdzie spędził dzieciństwo i młodość. W trakcie okupacji został aresztowany i wysłany na roboty przymusowe do Niemiec, a następnie do obozów koncentracyjnych. W lipcu 1945 roku wrócił do kraju. Leczył się na gruźlicę płuc, która była konsekwencją pobytu w obozie. Napisał trzy biograficzne książki: „Boso, ale w ostrogach”, „Pięć lat kacetu” i „Na marginesie życia”.

Grzesiuk zaliczany jest do grona najbardziej zasłużonych twórców kultury warszawskiej. Czytelnicy pokochali go za humor, honor i prawdę, i to wszystko znajdziemy w najnowszej publikacji Wydawnictwa Prószyński i Spółka „Klawo, jadziem!”.

Po raz pierwszy mamy okazję przeczytać niepublikowane opowiadania i felietony o ukochanej Warszawie. Znajdziemy tu także wybrane piosenki, które pokazują niepospolity talent i charakter króla szemranych ulic.

„Klawo, jadziem!” to pozycja absolutnie obowiązkowa dla fanów Stanisława Grzesiuka, ale także warto od tej książki rozpocząć swoją przygodę z jego twórczością. Mamy tu bowiem kompendium tego, o czym pisał w swoich biograficznych książkach. Są tu rzeczy nowe, ale mam wrażenie, że też takie, o których już wcześniej czytałam. To jednak mi nie przeszkadzało, zawsze warto powrócić do świetnych tekstów Grzesiuka, które czasem śmieszą, a czasem wzruszają.

Trzeba wspomnieć o tym, że „Klawo, jadziem!” jest przepięknie wydana. Mamy tu dużo fantastycznych wcześniej niepublikowanych zdjęć, czy rodzinnych pamiątek. Moim zdaniem za dużo tu jednak zdjęć rękopisów. Owszem, fajnie coś takiego zobaczyć, ale w nadmiarze wywołuje odwrotny do zamierzonego skutek. W końcu i tak nie będziemy w stanie odszyfrować jego zapisków.

Jedno jest pewne – jeśli zainwestujecie w tę książkę, to będą dobrze wydane pieniądze.

 

LK