„Odziana w zbroję z kurzego pierza bohatersko mierzę się z codziennością” – recenzja książki „Mam wątpliwość” Aleksandry Radomskiej

Bywa czasem tak, że mam wam do polecenia książkę, której nie wysłało mi żadne wydawnictwo. Tak jest i tym razem. W moje ręce trafiła książka Aleksandry Radomskiej pod tytułem „Mam Wątpliwość” wydana przez Wielką Literę. 

Olę śledzę od dawna. Część z was, być może, też ją zna. Lubię jej sarkazm, czarne poczucie humoru i podejście do życia. Czasem śmieję się wraz z nią, czasem wprawia mnie w gorzką zadumę. 

Czytając jej książkę wyruszamy w podróż po przystankach życia, w trakcie której orientujemy się, że dźwigamy plecak z cudzymi przekonaniami i oczekiwaniami; a przecież nikt za nas tego wózka nie popchnie.

Ola nie wstydzi się przyznać, że sama wielu rzeczy nie wie, że nie zawsze wszystko wychodzi jej perfekcyjnie, a czasem w ogóle jej nie wychodzi. Jednak stara się akceptować siebie taką, jaką jest i to samo próbuje przekazać nam, czytelnikom; że nie musimy być idealni, ani tacy, jak z okładki. Szczególnie, że wizerunki na okładkach też się zmieniają.

Jeśli do tej pory tego nie zrobiliśmy, to czytając tę książkę, wraz z Radomską zeskrobujemy z siebie „starą skórę” zależności, kompleksów i „dobrych rad” tych, którzy zawsze wiedzieli lepiej, a przynajmniej sprawiali takie wrażenie. 

Ola pisze o tym, jak bardzo ważne jest, żebyśmy chociaż spróbowali polubić siebie, ze wszystkimi nawykami i niedoskonałościami i skupili się na tym, co jest ważne dla nas. 

I tak, czytając strona po stronie i przekładając kartkę po kartce, trafiłam na fragment, który mogę odnieść do siebie jeden do jednego. Bo ja też czasami, czuję się bezpieczna w zbroi z pościeli, bo wiem, że moje łózko akceptuje mnie taką, jaką jestem. I tak, jak Ola, ze swoim rozmiarem biustu, który kolega kiedyś określił mianem „cycków dla koneserów”, zatykam ucho kładąc się na lewym cycku i prawie okrywam prawym, i tak, jak Ola, myślę sobie, że „Jakby sterczały, to bym musiała wszystko słyszeć i wszystkim się przejmować. A tak, odziana w zbroję z kurzego pierza bohatersko mierzę się z codziennością” – wychodzę do sklepu niewystylizowana i rozmawiam z ludźmi bez makijażu. Jakie czasy, takie bohaterstwo.

Kilka dni temu wrzuciłam na swój Instagram obrazek z Sherlockiem Holmesem z podpisem „Nikt nie docenia, jak bardzo staram się nie być rozszalałym psychopatą”. Bo czasem mamy dość świata i ludzi, i mamy ochotę wraz ze swoimi wątpliwościami pozostać w łóżku, w zbroi z pościeli. 

Książkę polecam wszystkim tym, którzy mają lub miewają wątpliwość, tym, którzy wciąż nie dotarli do mistycznego czasu „będziesz wiedzieć”, tym, którzy czasem śmieją się przez łzy i tym, którzy czasem pchają ten wózek, chociaż nie wiedzą, po co. 

To udane studium dorastania w końcu lat ’80 i początku ’90. Dorastania w czasach, kiedy nie byliśmy przyczepieni do telefonów, beztrosko rozbijaliśmy kolana i wspinaliśmy się po najwyższych drzewach, czasach, kiedy rodzice zawsze wiedzieli, z którego okna krzyknąć, żeby dotarła do nas informacja, że pora wracać do domu. Czasach, które pozostawiły w nas zarówno dobre, jak i złe ślady.

A wszystko to napisane fantastycznym stylem, bez zadęcia, „olinkowym” słowotokiem. Jakbyśmy rozmawiali z naprawdę dobrą kumpelą, przy naprawdę dobrym winie. Niektóre treści mogą być jak kopniak, niektóre jak miód, ale wszystkie razem sprawiają, że ma się ochotę siąść na tyłku i trochę zastanowić nad samym sobą.

Zeskrobcie z siebie cudze oczekiwania i dobre rady, i sięgnijcie po tę książkę.

 

EK