Jego ostatnią drogę na szczyt śledziła cała Polska, jeśli nie cały świat. Naga Góra wzywała go do siebie przez lata, aż w końcu postanowiła, że zostanie z nią na zawsze. Tomek Mackiewicz pseudonim Czapkins… wiele można o nim powiedzieć, ale chyba przede wszystkim to, że zamieniał niemożliwe w jak najbardziej realne.
Książka Dominika Szczepańskiego „Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Agora, to połączenie biografii z autobiografią himalaisty. Autor zbierał materiały do swojej książki na długo przed ostatnią wyprawą Czapkinsa, stąd ta książka to w dużej mierze efekt wielogodzinnych rozmów zarówno z samym Tomkiem, jak i jego bliskimi, przyjaciółmi i znajomymi . Znajdziemy tu nie tylko wspomniane wypowiedzi najbliższych, ale także opisy zmagań ze swoim życiem, fragmenty pamiętników…
Kiedy patrzymy na te części poświęcone życiu Czapkinsa i jego ostatniej drogi, to jest to lektura, którą pochłania się z zapartym tchem, czasem świeczkami w oczach, na pewno z ogromnym przejęciem. Chcemy dowiedzieć się jak najwięcej, o tym, co grało mu w duszy i sercu… a grał częstokroć Dżem z jego „Małą Aleją Róż”…
Niestety pomiędzy tym wszystkim są obszerne, często bardzo techniczne opisy jego wspinaczek. Jeśli ktoś interesuje się górami, himalaizmem, lub wręcz „siedzi” w tym zawodzie, będzie to zapewne dla niego bardzo interesujące. Ja niestety brnęłam przez te fragmenty, jak przez największe bagno, potykając się o słowa i zwroty, których nie rozumiałam, bez słowniczka z tyłu książki czy przypisów na dole strony. Jasne, w XXI wieku istnieje coś takiego, jak wujek Google, ale czytanie książki, którą trzeba przerywać, żeby sięgnąć po telefon i sprawdzić jakieś pojęcie, mnie osobiście irytowało.
Czytając „Czapkinsa” widać wyraźnie, że autor stara się pokazać jakie wydarzenia i okoliczności z dzieciństwa i młodości ukształtowały Tomka i przesądziły o jego późniejszych relacjach z ludźmi i światem. Nie wystawia mu pomnika, nie tworzy laurki. To opis żywego człowieka, ze wszystkimi problemami, z którymi się zmagał, dzięki czemu możemy poznać Czapkinsa trochę bliżej, jakby bardziej prywatnie.
A problemy Tomka nie omijały. Uzależnienie, długi, nieszczęśliwy związek, śmierć dziecka… Ale on zawsze potrafił się podnieść. Z narkomana stać się człowiekiem pełnym pasji, marzeń i wiary w to, że zdobędzie upragnione cele.
Dla wszystkich, którzy oceniali go z wygodnej kanapy, szafowali osądami, to lektura obowiązkowa. Tak, jak dla wszystkich tych, którzy po prostu chcą go lepiej zrozumieć.
Osiem lat temu Tomek Mackiewicz wyznaczył sobie cel – jako pierwszy człowiek wejdzie zimą na wierzchołek Nanga Parbat. Do wyścigu przystąpiły największe gwiazdy himalaizmu, ale „Czapkins” nie chciał się ścigać. I nie chciał być gwiazdą. Chciał zdobyć nieobliczalną Nagą Górę na własnych zasadach. Kiedy zaczynał, zamiast lin miał przecenione sznurki ze sklepu rolniczego i życiorys jak nerwowy kardiogram naznaczony zwycięstwami i porażkami.
Wśród himalaistów do końca pozostał outsiderem. Nie skończył kursów wspinaczkowych, nie miał pieniędzy ani sponsorów, w drodze na szczyt nie wspierało go grono pomocników. Mieszkańcy himalajskich wiosek, do których dotarł autor książki, wspominają go z czułością. – Był jednym z nas – mówią. Z czułością mówią o nim także ci, którzy pamiętają jego walkę z nałogiem, i ci, którzy widzieli, jak pracuje z trędowatymi w Indiach. Również jego najbliżsi oraz wspinaczkowi partnerzy, a zarazem przyjaciele – Marek Klonowski i Elisabeth Revol, z którą wyruszył w swoją ostatnią wędrówkę.
„Umiera się wyłącznie za to, dla czego warto żyć”. Tomek Mackiewicz zmarł w styczniu ubiegłego roku po zdobyciu szczytu Nanga Parbat. Odszedł tak, jak żył. Na własnych zasadach.
EK