„… zdumiony jak czerwonoarmista na muszlę klozetową. Łeb włożysz, ale wody nie wypijesz.” – recenzja „Masz to jak w banku” Ryszarda Ćwirleja

„Masz to jak w banku” to dziewiąta część cyklu Ryszarda Ćwirleja o milicjantach z Poznania, wydana przez Wydawnictwo Muza. Spokojnie możemy ją jednak przeczytać nie znając poprzednich.

Tym razem Ćwirlej przenosi nas do 1989 roku. Młodszym warto przypomnieć, że wtedy w Polsce panował tzw. realny socjalizm. Niewiele można było kupić w sklepach. Kawa, herbata czy papier toaletowy to podstawowe towary deficytowe. W modzie królowały marmurkowe dżinsy i kurtki oraz białe adidasy. Można je było kupić w Pewex-ie za dolary lub „podróby” na bazarach.

Kwitnął handel wymienny. Sąsiedzi dzielili się zdobyczami ze sklepów. Między innymi, dzięki temu ludzie byli ze sobą bardziej zżyci. Hucznie obchodzono imieniny i inne święta,

I właśnie w takiej rzeczywistości pracowali poznańscy milicjanci.

Ale do rzeczy. W Poznaniu ginie dwóch handlarzy walutą oraz jeden z ich bossów. Śledztwo prowadzi kapitan Mirosław Brodziak i jego asystent Teofil Olkiewicz. Okazuje się, że zagrożony jest również król poznańskich cinkciarzy „Gruby Rychu”, czyli Ryszard Grubiński, kolega z podwórka Brodziaka. Jednocześnie w Warszawie obraduje Okrągły Stół. Wszyscy czekają na zmiany. Szczególnie handlarze walutą, bo handel ten ma zostać zalegalizowany. Stąd walka o rynek niedaleko niemieckiej granicy,

Milicjanci pracują w pocie czoła, w oparach Extra Mocnych i Popularnych, rozjaśniając umysły czystą Wyborową. Właściwie palą i piją non stop. Ale jakoś udaje im się rozwiązywać zagadki. Kto likwiduje konkurencję? Czy byli i obecni funkcjonariusze SB też chcą wejść do biznesu? Brodziak i Olkiewicz stają na wysokości zadania. Wręcz brawurowo osiągają sukces. Kto zwyciężył na „rynku walutowym”?

Warto poświęcić długi, zimowy wieczór na tę lekturę. To prawdziwa, doskonała literatura. Sam Ćwirlej mówi o sobie, że nie jest „gapami futrowany”. Pisze doskonale. Poznańska gwara jest wszechobecna, a wypowiedzi milicjantów – pełne wulgaryzmów – wcale nie rażą. Same teksty Teosia Olkiewicza są bezcenne! Dlatego, mimo, że jest to powieść sensacyjna, właściwie od pierwszej strony nieźle się bawimy. Dopisuje nam humor, mimo że czujemy się otoczeni dymem papierosowym  i odurzeni hektolitrami wypijanej przez bohaterów wódki.

Wszystkich, którzy szukają dobrej alternatywy i emocji, zapewniam, że sięgając po Ćwirleja, mają to jak w banku!

 

 

EK